Fruity Strawberry Heart

sobota, 7 grudnia 2013

angielski czy indyjski? idealny kurczak tikka masala w roli brytyjskiej potrawy narodowej, tyle że zapożyczonej.



Należałoby zacząć od tego, że poszukiwania idealnego przepisu na to danie szukałam naprawdę długo. Najpierw eksperymentowałam z przepisami znalezionymi na polskich stronach - błąd. Mimo wszelkich i wielkich starań, sos wychodził okropnie wodnisty, kurczak sprzeciwiał się wszystkim zabiegom marynującym i szło dokładnie nie tak, jak powinno. Efekt zwykle przypominał aż zanadto przyprawionego kurczaka curry. Albo indyjskiego. Albo jakiegoś jeszcze innego - trudno zdefiniować.
Jakimś cudem, za każdym razem kiedy zabieram się do tworzenia z przepisów z zagranicznych stron, los się do mnie uśmiecha, a garnki współpracują. Tak było z chilli con carne (przepisem postaram się podzielić w najbliższej przyszłości), a teraz również z kurczakiem tikka masala. 
Ogólnie rzecz biorąc trawiła mnie tęsknota za tą potrawą - będąc w Anglii często lądowała na moim talerzu, to też wielce się zakochałam w tym połączeniu przypraw. 
No i dzisiaj nadszedł dzień, w którym mnie naszło, i postanowiłam - robię, gotuję, jem.
Przepis w 98% taki jak w oryginalnej wersji, jednak dwie rzeczy zmieniłam - dodałam łyżkę więcej koncentratu pomidorowego, oraz radziłabym minimum o połowę zmniejszyć ilość soli w mieszance przypraw do kurczaka. Ja niestety tego nie zrobiłam, przez co po upieczeniu kawałków mięsa okazało się mocno przesolone (zdziwiło mnie to mocno, ponieważ mimo wszystko nie była to kosmiczna ilość soli...).
Przepis podaję z naniesionymi już moimi poprawkami dotyczącymi zarówno składu potrawy jak i sposobu przyrządzenia.

Potrzebujemy:

Do mieszanki przypraw:

1/2 łyżki kuminu 
1/2 łyżki kolendry
1/4 łyżeczki pieprzu cayenne
1/4 łyżeczki soli

Do jogurtowej zalewy:

mały kubeczek gęstego jogurtu naturalnego
2 ząbki czosnku przeciśnięte przez praskę
łyżka posiekanego drobno świeżego imbiru
2 łyżki oleju

+ 2 spore piersi kurczaka

Do sosu masala:

puszka krojonych pomidorów
2 małej wielkości cebule, bardzo drobno posiekane
2-3 ząbki czosnku, przeciśnięte przez praskę
1/2 łyżki drobno posiekanego, świeżego imbiru
2 łyżki koncentratu pomidorowego
łyżka przyprawy garam masala
łyżeczka soli
1/2 łyżeczki cukru
kubeczek śmietany 36%
3-4 łyżki oleju

Sposób przygotowania:

1.Składniki mieszanki łączę ze sobą, kroję kurczaka w kostkę, po czym obtaczam kawałki w przyprawie, przekładam do miski, przykrywam całość folią spożywczą, a następnie odstawiam na trochę (ok 40 minut) do lodówki.
2. Składniki zalewy jogurtowej mieszam razem, po czym odstawiam sos na bok.
3.Do sporego garnka wlewam olej i szklę cebulkę. Następnie dodaję imbir z czosnkiem, po kilku minutach również koncentrat pomidorowy i przyprawę garam masala. Całość chwilę gotuję cały czas mieszając, następnie dodaję pomidory, sól oraz cukier. Na koniec wlewam śmietankę, gotuję na wolnym ogniu ok. 10 minut.
4. Kurczaka wyjmuję z lodówki, obtaczam grubą warstwą zalewy jogurtowej, nadziewam na długie wykałaczki lub szpady do szaszłyków. 
5. Piekarnik nagrzewam do 170 stopni, dobieram formę na którą będę mogła nałożyć wykałaczki lub szpady z mięsem tak, żeby nie dotykało ono dna opierając się o boki foremki. Samo dno blachy wykładam papierem do pieczenia, i piekę mięso do momentu aż porządnie się zarumieni.
6. Kawałki kurczaka przekładam do sosu masala, jednak nie gotuję go ponownie z mięsem, jedynie mieszam, aby sos dobrze zakrył cząsteczki.

Podawałam z ryżem.

Jest to tym bardziej ciekawa propozycja, że baaardzo dobrze rozgrzewa. Z okazji wiatru, który wyziębił mnie dzisiaj dosłownie do kości, kiedy przemierzałam kompletnie rozkopane miasto w poszukiwaniu kuminu (którego w mielonej formie nie ma w całej Łodzi... o zgrozo, czas rozejrzeć się za nowym moździerzem, problem zniknie!), kiedy wróciłam do domu i po jakimś czasie usiadłam do obiadu od razu zrobiło się lepiej. Ciepło. Fantastycznie. Obiecuję sobie poza tym, że następnym razem zrobię do tego posiłku lassi - czyli indyjski napój jogurtowy, dla mnie najlepiej w wydaniu mango. :)

sobota, 9 listopada 2013

tort pomarańczowo czekoladowy


Skomplikowana sprawa z tym tortem. Bardzo długo szukałam czegoś, co przypadnie mi do gustu smakowo, albo przynajmniej wydedukuję z samego przepisu, że przypaść do gustu mi może. Po wielu poszukiwaniach trafiłam na pewien przepis. Jednak jak wiadomo, życie (szczególnie w kuchni) weryfikuje pomysły przeróżne. Tutaj od początku wiedziałam, że nie zostanę przy proponowanym pierwotnie sposobie przystrojenia, wiedziałam też, że tort jest za niski, i ogólnie na moje standardy dość 'ubogi'. Jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu że zmiany i duże modyfikacje są tu niezbędne, kiedy z piekarnika wyciągnęłam czekoladowy placek. Placek dosłownie, ponieważ kompletnie nie wyrósł, co przyznajcie przy takiej ilości jajek jaka podana jest w przepisie jest dość mało prawdopodobne, że ciasto się nie uda, a jednak. Dodałam więc od siebie ubranie tortu, dodatkowy biszkopt (tym razem już biały), dżem pomarańczowy oraz zmodyfikowałam poncz do namaczania okręgów z ciasta. Wszystkie uwagi naniosę na przepis, który zamieszczam poniżej.

Składniki:

Korzystałam z tortownicy o średnicy 26cm.

CIASTO I (czekoladowe):

7 jajek
3 żółtka
200g cukru
150g mąki
50g ciemnego kakao
pół łyżeczki mielonych goździków (to sobie darowałam)

CIASTO II (biały biszkopt):

4 jajka
niepełna szklanka cukru
3/4 szklanki mąki pszennej
1/4 szklanki skrobi ziemniaczanej
pół łyżeczki proszku do pieczenia

KREM POMARAŃCZOWY:

4 żółtka
jedno jajko
3/4 szklanki cukru pudru
300ml świeżego soku z pomarańczy
skórka otarta z dwóch pomarańczy
2 łyżeczki esencji waniliowej
2 i 1/2 łyżki mąki pszennej
400ml śmietanki 30%
40ml wody
łyżka żelatyny
2 zagęstniki do śmietany

PONCZ:

100ml rumu
sok wyciśnięty z dwóch pomarańczy
(w przepisie była mowa o 250ml rumu, połowie szklanki soku z pomarańczy i łyżeczce cukru, jednak moim zdaniem ponczu byłoby za dużo, podczas kiedy mojego idealnie wystarczyło na wszystkie warstwy ciasta i dodatkowo nie był za mocny)

OBRĘCZ Z MASY CZEKOLADOWEJ:

150g czekolady gorzkiej
50g czekolady mlecznej
75g miodu (u mnie spadziowy)

DODATKOWO

słoik dżemu pomarańczowego (300g)
galaretka pomarańczowa (3/4 szklanki wrzątku+8 łyżeczek galaretki w proszku)
pomarańcze w syropie w plasterkach

Moja rada na początek - tort najlepiej jest robić dwa dni, jednego dnia wieczorem upiec ciasta, drugiego całą resztę, z drugiego na trzeci dzień przetrzymać w lodówce, a potem już zostaje przyjemność z jedzenia :)

Sposób przygotowania:

CIASTO I (czekoladowe):

1. Jajka z żółtkami i cukrem ubić na puszysty kogel mogel (moim zdaniem jest to pierwszy błąd przepisu. wiem że tort będę jeszcze robiła, więc następnym razem najpierw grzecznie ubiję białka, potem dodam żółtka, i potem cukier. nie ma bata niestety, żeby z tak przygotowanego ciasta urosło coś więcej niż placuszek).
2. Do masy dodać przesianą mąkę z kakao i goździkami (które to goździki u mnie były nieobecne), następnie dodać ciepłe masło i dobrze wymieszać.
3. Piec w temperaturze 180 stopni przez 30minut.

CIASTO II (biały biszkopt):

1. Białka ubić, dodać do nich żółtka i ubić raz jeszcze, następnie dosypać cukier i znowu zmiksować.
2. Do masy dodać obie przesiane mąki wraz z proszkiem do pieczenia.
3. Piec w temperaturze 180 stopni ok. 30 minut.

Ja przekroiłam każde z ciast na dwa krążki, w sumie dysponowałam czterema. Mnie ciasto czekoladowe nie wyrosło, jednak możliwe że Wam się ono uda, a wtedy nie będzie potrzeby dopiekania białego biszkoptu. Tutaj jednak biorę pod uwagę opcję pt. czekoladowy placek :)

KREM POMARAŃCZOWY:

1. Żółtka i jajko ubijać z cukrem pudrem na puszystą masę, aż podwoi znacząco swoją objętość. 
2. Dodać esencję waniliową, skórkę otartą z pomarańczy oraz przesianą mąkę, dokładnie wymieszać.
3. Sok pomarańczowy zagotować, po czym wlewać do żółtkowej masy cienkim strumieniem, cały czas miksując całość.
4. Masę postawić w rondelku na ogniu, podgrzewać cały czas energicznie mieszając trzepaczką, aż całość zgęstnieje. Odstawić z gazu do wystygnięcia, mieszać co trochę aby nie powstał kożuch.
5. Śmietankę ubić z zagęstnikami, po czym dodać do wystudzonej masy pomarańczowej.
6. Żelatynę namoczyć, po czym rozpuścić w kąpieli wodnej (w garnku gotujemy niewielką ilość wody, zestawiamy z ognia, na garnku stawiamy metalową miskę z żelatyną i mieszamy aż rozpuści się pod wpływem pary ogrzewającej miskę od spodu). Dodać ją do masy pomarańczowej cały czas mieszając mikserem. Odstawić do wystygnięcia, pilnując, aby za bardzo się nie ścięła.

Krążek z białego biszkoptu ułożyłam na dnie tortownicy, namoczyłam ponczem, posmarowałam kremem, przykryłam czekoladowym krążkiem. Namoczyłam czekoladowy krążek, posmarowałam dżemem, nałożyłam kolejny czekoladowy krążek, który też namoczyłam ponczem. Posmarowałam kremem pomarańczowym, po czym przykryłam ostatnim białym krążkiem.
Niewielką ilość kremu zostawiłam na pokrycie wierzchu tortu oraz boków.

OBRĘCZ CZEKOLADOWA:

1. W kąpieli wodnej (opisanej przy okazji rozpuszczania żelatyny kilka linijek wyżej) rozpuściłam czekoladę wraz z miodem.
2. Masę czekoladową rozprowadziłam po pergaminie, zaczekałam aż wystygnie, zagniotłam.
3. Wałkowałam na idealnie płaskiej powierzchni, docinałam tak, aby wysokość obręczy była o pół centymetra większa, niż wysokość całego tortu.

Na koniec przybrałam pomarańczami z syropu i zalałam wcześniej przygotowaną galaretką. I dałam odpocząć całą noc :)

Muszę przyznać że tort (a szczególnie krem pomarańczowy) jest przepyszny. Co więcej, robienie tortów sprawia mi coraz więcej przyjemności, stąd wiem, że dopiero zaczynam tortową przygodę i na pewno pojawi się tu więcej moich tortowych eksperymentów :)



piątek, 8 listopada 2013

każda parówka ma dwa końca, czyli świnki pod kołderką jak znalazł dla studenta


Ten tydzień był wyjątkowo pracowity, jeśli chodzi o kuchenną aktywność. Otóż w poniedziałek dotarła do mnie bardzo opornie wiadomość - trzeba już wstawić ciasto na pierniczki i piernik staropolski do leżakowania. Potem uderzył pomysł zrobienia tortu pod kolejną okazję (przepisem podzielę się w weekend), w międzyczasie wypadły również babeczki. A na przekąskę w środę i wczoraj wybrałam coś bardzo prostego i równie szybkiego w wykonaniu. Tak szybkiego, że nawet ciasta do tego cuda nie miałam czasu zrobić, więc takowe zakupiłam - wybór padł na kruche (ktoś tu nie lubi francuskiego ;) ), które okazało się być słodkie. Dzięki Bogu za mój sos czosnkowy, który zabił smak słodkości. Jednak wczoraj powtarzając przekąskę, jednak zdecydowałam się na ciasto francuskie i plasterek sera na wierzchu, i ta wersja (nieobfotografowana - zjadło się szybciej niż włączył się aparat) przypadła mi do gustu bardziej.

Składniki:

6 parówek pokrojonych każda na 3 równe części
opakowanie ciasta francuskiego (bądź kruchego, ale nie polecam) - można oczywiście zrobić je samodzielnie, ja próbowałam raz, i chociaż wyszło obłędnie pyszne, stwierdzam że rozpracowanie ciasta francuskiego nie jest odpowiednim zajęciem dla mnie
sos czosnkowy (duże opakowanie jogurtu naturalnego, dwie łyżki śmietany 18%, 4 zgniecione ząbki czosnku, sól, pieprz)

Sposób przygotowania:

Parówki owinąć w niewielkie kwadratowe kawałki ciasta (+ opcjonalnie sera żółtego), wyłożyć na blachę pokrytą papierem do pieczenia, piec do zarumienienia ciasta w ok. 180stopniach (ok. 20-25 minut). Podawać z sosem czosnkowym.

poniedziałek, 28 października 2013

jesienny tort orzechowo gruszkowy


Dzisiaj bez zbędnych opowieści: świętowałam w to piękne niedzielne popołudnie 85 urodziny mojej Babci. Z tej okazji, zostałam poproszona o uskutecznienie jakiegoś dobrego, ładnego tortu. Szukałam w wielu książkach, ale nic nie wydawało mi się nigdy wystarczające na tę okazję. Więc kiedy padło hasło: tort, zaufałam internetowi. Do głowy przyszła mi gruszka, a po krótkim poszukiwaniu odnalazłam go: ideał jesiennych aromatów - tort gruszkowo-orzechowy, link tutaj. Przytoczę tutaj przepis i podzielę się uwagami dotyczącymi wykonania. I dodam, że jak żyję - jest to najpyszniejszy tort jaki kiedykolwiek zdarzyło mi się jeść. No, może oprócz tortu-jeża mojej Babci, którego to na pewno kiedyś wykonam i pochwalę się tu efektem. :)

Lista potrzebnych produktów:

BISZKOPT:

10 jajek
250g zmielonych orzechów włoskich
300g cukru 
150g mąki tortowej (użyłam szadkowskiej, tradycyjnie :) )
łyżeczka proszku do pieczenia

Na marginesie zaznaczę, że w celu uzyskania mączki z orzechów włoskich, trzeba je mielić nie od razu po rozłupaniu, ponieważ inaczej robi się z nich masło orzechowe. W sumie to takie oczywiste, a nie pomyślałam o tym, i nieszczęście gotowe :)

Białka ubijamy na sztywną pianę, dodajemy do niej kolejno cukier oraz żółtka, cały czas ubijając. Następnie mieszając już drewnianą łyżką dodajemy przesianą mąkę z proszkiem do pieczenia, oraz zmielone orzechy. Ciasto piekłam w tortownicy o średnicy 26cm przez 45minut w temperaturze 170 stopni w piekarniku z termoobiegiem. Myślę jednak, że forma 28, albo wręcz 30cm mogłaby sprawdzić się tu lepiej, ponieważ ciasto urosło mi wiele ponad tortownicę.

Następnie wykonujemy krem orzechowo-maślany.

Tutaj drobna uwaga: tort jest mocno czaso i pracochłonny, przez co zgodnie z zaleceniem autorki oryginalnego przepisu, podzieliłam robienie go na dwa etapy. Jednego dnia wieczorem upiekłam biszkopt oraz namoczyłam orzechy mlekiem, a następnego dnia rano zabrałam się za resztę pracy.

Potrzebujemy:

KREM ORZECHOWO MAŚLANY:

250g zmielonych orzechów włoskich
300g miękkiego masła
230g cukru pudru
250ml pełnego mleka

Orzechy jak już uprzednio powiedziałam, zalewamy na noc gorącym mlekiem. Rano miękkie masło i cukier puder ucieramy na puszystą masę (najszybciej oczywiście będzie mikserem), po czym stopniowo dodajemy orzechy z mlekiem.

Tort przekrawamy na 3 okręgi - w tym celu jak znalazł będzie sprytne manualne urządzenie z żyłką, które zrobi to precyzyjnie i bez bólu, którego niestety ja doświadczyłam wykonując ową czynność nożem, przez własne niedopatrzenie i sklerozę odnośnie lokalizacji żyłki w mojej kuchni.
Kiedy już przejdziemy przez mękę przekrawania ciasta na warstwy, zostawiamy na dnie tortownicy tylko jeden krążek, smarujemy go połową kremu orzechowego, przykrywamy kolejną warstwą ciasta, po czym chowamy tortownicę z zawartością oraz odłożony krem do lodówki.


Przechodzimy do kolejnej warstwy tortu: gruszkowego musu.

GRUSZKOWY MUS:

ok.5 sporych gruszek (niewiele ponad kilogram)
2/3 szklanki cukru
1/2 szklanki wody
torebka galaretki gruszkowej
półtora opakowania budyniu waniliowego (+1/2 szklanki wody)

Gruszki (pozbawione skórki, wypestkowane i pokrojone w piękną kostkę) razem z wodą i cukrem podgrzewam i gotuję do momentu, w którym owoce zaczną się rozpadać. Zdjąć wtedy masę z ognia, dodać do niej galaretkę, po czym z powrotem zagotować, i wlać do niej wcześniej rozmieszany w wodzie budyń waniliowy. Gotować jeszcze chwilę, po czym odstawić do wystygnięcia.

Kiedy masa wystygnie, wyłożyć ją na środkową warstwę tortu, i przykryć ostatnim krążkiem ciasta. Całość odstawiłam do lodówki na 4,5h, pod koniec leżakowania ciasta przygotowałam ostatnie dodatkowe produkty:

2 garści pokruszonych orzechów włoskich
3/4 gruszki pokrojonej w półplasterki
4 łyżeczki galaretki rozpuszczonej w 1/2 szklanki wody - schłodzonej do lekkiego zastygnięcia w lodówce
ok. łyżki wiórek czekoladowych

Wyjąć ciasto z lodówki, posmarować jego wierz i boki pozostałą częścią kremu (wyjęty z lodówki jest skostniały, trzeba było więc utrzeć go jeszcze przez parę minut), dookoła ciasta wycisnąć z rękawa cukierniczego niewielkie rozetki (która to sztuka średnio mi wyszła, ze względu na kawałki orzechów w kremie, które pomimo dokładnego zmielenia dały mi do wiwatu psując swoją obecnością wyciskane rozetki). Ułożyć na środku promieniście kawałki gruszki, posmarować je sokiem cytrynowym aby nie straciły koloru, zalać owoce galaretką. Na sam środek ciasta (i może boki przy rozetkach) wysypać wiórki czekoladowe i voila! Gotowe :)


Ciasto chłodziłam w lodówce dużo ponad 12h, przeżyło transport, i zdecydowanie było przepyszne, gorąco polecam ten przepis jesiennym i gruszkowym smakoszom :)


 Nie rezygnowałam ze skórek gruszkowych, wyglądały uroczo :)

 ...a na koniec uznanie dla męskiej pomysłowości, czyli mój Wojtuś i jego otwarta niechęć do 'stania przy tym blenderze i przyciskania non stop guzika żeby jakieś orzeszki zmielić'. Hit normalnie. :) Ale wspólna praca nad tortem bezcenna - dziękuję!


piątek, 25 października 2013

jesienne środowe rozrywki - grzybobranie i podgrzybek w śmietanie


Szczęśliwie niesłychanie się składa, że w tym roku do lasu naprawdę, ale to NAPRAWDĘ jest po co jechać. Pewna bliska mi osoba mawia, że w roku w którym są papierówki nie ma grzybów, a kiedy padnie na rok pełen grzybów, nie uraczymy papierówek. Do tych drugich nie jestem zbytnio przywiązana, natomiast jeśli chodzi o grzyby, to kompletnie inna sprawa. Wypady na grzybobrania z moją przyjaciółką Malwiną są moimi ulubionymi nie tylko dlatego, że wracam z pełnym koszykiem skarbów gotowych do suszenia, gotowania lub marynowania, ale również dlatego, że uwielbiam las. Żadną nowością nie będzie stwierdzenie, że mnie wycisza, uspokaja, itp. bo to wiadoma rzecz, natomiast to co naprawdę mnie tam przyciąga to odmienność od codzienności. Inne powietrze, inne otoczenie, inny klimat. Np. wiadomo, że w centrum Łodzi nie przebiegną niecałe 3 metry przede mną jelonki spłoszone przez wóz konny, ani nie zobaczę hasającego między paprociami dzika, lisiej nory raczej też nie znajdę. A w lesie owszem. Przez to parę godzin świat może w ogóle nie istnieć, a ja sobie mogę tak spacerować, i zakładać się w myślach sama ze sobą czy uda mi się dzisiaj znaleźć borowika, czy wrócę z samymi podgrzybkami. Zwykle przynajmniej jeden się trafia. :)

Ale z lasu w końcu trzeba wrócić, i wtedy sterta grzybowych wspaniałości staje się faktem. Oczywiście bardzo radosnym, ale po kilkugodzinnym marszu w lesie, różnie bywa z motywacją do obierania grzybów. Wtedy pojawia się Mama Kasia z milionem pomysłów na to 'co dzisiaj zrobić z grzybami'. A dzisiaj ja zdecydowałam - robię makaron z sosem grzybowym!

Czego potrzebujemy?

300-400g grzybów (u mnie podgrzybki)
średniej wielkości cebula
pół szklanki śmietany 18%
pół szklanki bulionu grzybowego
proszek grzybowy
łyżka masła
sól, pieprz

+ makaron 

Sposób przygotowania:

1. Grzyby obrać, pokroić i podgotować.
2. Cebulę pokroić w piórka i smażyć na maśle. Następnie odcedzone grzyby dodać do cebuli i dusić 5 minut. Następnie dodać do nich śmietanę oraz bulion, proszek grzybowy (u mnie ok. łyżki, można więcej, można mniej) oraz sól z pieprzem. Całość dusić aż do odparowania sosu do uzyskania pożądanej konsystencji.
3.Makaron ugotować al dente, podawać z sosem grzybowym.

Oprócz makaronu z grzybami, oczywiście wielką ich ilość ususzyłam, marynowałam, gotowałam i mroziłam. Znacie jeszcze inne sposoby przyrządzania grzybów? Czekam na propozycje :)



Takie między innymi piękności spotkałyśmy w lesie. Cudowny las, to i cudowne grzyby :) Zdjęcia autorstwa Malwiny P. :)

wtorek, 22 października 2013

sezon świąteczny czas zacząć - czyli koszyczki mince pies wolne od rodzynek


Tak, tak, wiem że do Bożego Narodzenia jeszcze kawałek, ale przecież istnieje tyle przepisów, na tyle rewelacyjnych świątecznych przysmaków, które przygotować trzeba dużo wcześniej, że postanowiłam podzielić się jednym z moich ulubionych, bardzo efektownych, pachnących, no i uwielbionych przez moją rodzinę (szczególnie Mamę, która już teraz, przy fazie produkcji nadzienia nie może się doczekać efektu końcowego) już teraz, może ktoś się skusi i zacznie przygotowania tego cuda?
Przepis pochodzi od jednej z moich ulubionych z najulubieńszych - Nigelli, tym razem 'Świątecznie'. Nieco go zmieniłam, ponieważ rodzynkom mówię zdecydowane - NIE, jest to wersja truskavkowa, czyli żurawinowa. Czyli bez rodzynek. :)

Na sam początek rzecz ważna: nadzienie do koszyczków zrobiłam już teraz, pod koniec października (dokładnie rzecz biorąc: przedwczoraj). Powód jest prosty - nadzienie przyrządzam ze świeżej, a nie mrożonej żurawiny, na którą to mogę liczyć tylko teraz. Nadzienie można przechowywać w lodówce do 10 dni, natomiast mrożone do 3 miesięcy, już po raz wtóry korzystam z opcji mrożenia.




Czego potrzebujemy?

Nadzienie mincemeat (na ok.40 ciasteczek):

300g świeżej lub mrożonej żurawiny
60ml czerwonego porto
75g cukru trzcinowego
30g suszonej żurawiny (przy czym - oryginalny przepis mówi o tym, że dodać trzeba jeszcze 150g rodzynek, które ja tutaj zastępuję suszoną żurawiną, więc w sumie w mojej wersji to 180g pysznej, suszonej żurawiny:) )
sok i otarta skórka z klementynki (tutaj znowu nastąpiła zmiana - wymieniłam klementynkę na małą pomarańczę)
łyżeczka cynamonu
łyżeczka imbiru
pół łyżeczki mielonych goździków
2 łyżki miodu
25ml rumu
kilka kropel ekstraktu migdałowego
łyżeczka ekstraktu waniliowego

Sposób przygotowania mincemeat:

1. Porto podgrzać na małym gazie, po czym dodać do niego cukier, po którego rozpuszczeniu dosypać świeżą żurawinę. 
2. Kiedy żurawina się rozpadnie i w garnuszku powstanie nam gładka masa, należy dodać do niej po kolei: sok i skórkę otartą z klementynki (lub pomarańczy), cynamon, imbir, goździki oraz na koniec suszoną żurawinę (w przepisie jest mowa o tym, żeby wrzucać ją w całości, mnie jednak podkusiło w tym roku żeby ją posiekać drobno, i w takiej postaci została dodana do reszty składników)
3. Kiedy nadzienie wchłonie płyn, garnuszek zdjąć z ognia, a następnie dodać do otrzymanej masy miód, ekstrakty waniliowy i migdałowy oraz rum. Pozostawić do wystygnięcia, a następnie - jak wyżej już wspomniałam - przetrzymywać w lodówce do 10 dni, bądź zamrażalniku do 3 miesięcy.

Kiedy już po 10 dniach albo 3 miesiącach, nadejdzie chwila, w której należy dokończyć dzieła, wykonujemy takie oto ciasto:

240g mąki pszennej
60g zimnego masła
60g margaryny
szczypta soli
sok z jednej pomarańczy (ja również dodałam otartą z niej skórkę)

1. Mąkę łączymy z masłem i margaryną (oczywiście świetnie nadaje się do tego popularna już siekaczka), następnie odstawiamy do lodówki.
2. Do lodówki odstawiamy również sok pomarańczowy zmieszany z małą ilością soli, aby się schłodził. Zarówno dla ciasta jak i dla soku, taki pobyt w lodówce ustalamy na jakąś godzinę.
3. Następnie wyjmujemy składniki z lodówki, mieszamy, i wkładamy do lodówki jeszcze na 20 minut.
4. Po wyjęciu z lodówki, wykrawamy z ciasta okręgi, którymi wykładamy formę do mini babeczek, nakładamy łyżeczkę nadzienia do każdego z wgłębień, po czym jeszcze zakrywamy gwiazdką wykrojoną z ciasta. Tak przygotowane 'koszyczki' pieczemy w temperaturze 200 stopni ok. 10-15 minut, aż zrobią się rumiane. Po wyjęciu czekamy aż wystygną, potem można posypać je cukrem pudrem.

Nie ukrywam, że jest to dość pracochłonny przepis, natomiast efekt jest zdecydowanie wart wysiłku. Do dzieła!


                                      
(Tak wyglądały mincepies w tamtym roku, na zdjęciu w towarzystwie innych świątecznych wypieków)

czwartek, 18 kwietnia 2013

obłędny kurczak po kijowsku



Witam wszystkich po dość długiej (mojej) nieobecności. Zdarzały mi się już przerwy w postowaniu, ta jednak przeszła wszelkie moje wyobrażenie na temat tego, jak człowiek bardzo może być czasem zabiegany. Także mam nadzieję, że nie obrazicie się na mnie, szczególnie, że pomimo całego mojego życiowego bałaganu, nigdy nie zapominałam robić wieeelu zdjęć, co z kolei oznacza, że wiele przepisów chowam jak asa w rękawie, i będą się one teraz stopniowo 'wkradały' na stronę :)
Na sam wyśmienity wręcz początek, propozycja prosto z książki, którą jakiś czas temu dostałam od Mamy Kasi. Przepisów w niej od groma, tak jak lubię - ekspresowo i pysznie w zestawie. Mam nadzieję, że kurczak po kijowsku przypadnie Wam do gustu, ja uważam go za wiosenną rewelację.
Z natką pietruszki.:)

Składniki:

#4 filety z piersi kurczaka pocięte w paski
#2 cebulki pokrojone w piórka
#papryki czerwona i zielona pokrojone w paski
#7-8 pieczarek pokrojonych w cieniutkie plasterki
#1/4 szklanki wytrawnego białego wina
#1/2 szklanki śmietany 12% i 1/2 szklanki jogurtu naturalnego
#oliwa
#tymianek (użyłam suszonego)
#natka pietruszki (miałam świeżutką, co za aromat!)
#sól i pieprz

+ ryż do podania

Sposób przygotowania:

1. Kurczaka podsmażyć na oliwie, w oddzielnym rondelku na oliwie po kolei dodając podsmażać: cebulkę, paprykę, pieczarki .
2.Do kurczaka dodać zioła, wino, sól z pieprzem, wrzucić mięso do warzyw i dusić przez chwilę.
3.Na koniec dodać jogurt ze śmietaną i jeszcze chwilę dusić na wolnym ogniu.

Wiele razy słyszałam o tym daniu, nie wiem dlaczego tak długo zwlekałam z przyrządzeniem go, jest naprawdę świetne - delikatne i aromatyczne zarazem, jedyną wadą mojej wersji potrawy jest to, że warzywa puściły za dużo soku, i koniec końców otrzymałam efekt bez śmietany tak ładnie przylegającej do składników. Nie mniej jednak polecam, palce lizać :)

przepis pochodzi z książki 'fresh&simple' autorstwa myles beauforta i suzie smith

 (ten talerz! coś przepięknego!)
(wspomniane wcześniej źródło przepisu, lubię takie prezenty :) )