Fruity Strawberry Heart

poniedziałek, 28 października 2013

jesienny tort orzechowo gruszkowy


Dzisiaj bez zbędnych opowieści: świętowałam w to piękne niedzielne popołudnie 85 urodziny mojej Babci. Z tej okazji, zostałam poproszona o uskutecznienie jakiegoś dobrego, ładnego tortu. Szukałam w wielu książkach, ale nic nie wydawało mi się nigdy wystarczające na tę okazję. Więc kiedy padło hasło: tort, zaufałam internetowi. Do głowy przyszła mi gruszka, a po krótkim poszukiwaniu odnalazłam go: ideał jesiennych aromatów - tort gruszkowo-orzechowy, link tutaj. Przytoczę tutaj przepis i podzielę się uwagami dotyczącymi wykonania. I dodam, że jak żyję - jest to najpyszniejszy tort jaki kiedykolwiek zdarzyło mi się jeść. No, może oprócz tortu-jeża mojej Babci, którego to na pewno kiedyś wykonam i pochwalę się tu efektem. :)

Lista potrzebnych produktów:

BISZKOPT:

10 jajek
250g zmielonych orzechów włoskich
300g cukru 
150g mąki tortowej (użyłam szadkowskiej, tradycyjnie :) )
łyżeczka proszku do pieczenia

Na marginesie zaznaczę, że w celu uzyskania mączki z orzechów włoskich, trzeba je mielić nie od razu po rozłupaniu, ponieważ inaczej robi się z nich masło orzechowe. W sumie to takie oczywiste, a nie pomyślałam o tym, i nieszczęście gotowe :)

Białka ubijamy na sztywną pianę, dodajemy do niej kolejno cukier oraz żółtka, cały czas ubijając. Następnie mieszając już drewnianą łyżką dodajemy przesianą mąkę z proszkiem do pieczenia, oraz zmielone orzechy. Ciasto piekłam w tortownicy o średnicy 26cm przez 45minut w temperaturze 170 stopni w piekarniku z termoobiegiem. Myślę jednak, że forma 28, albo wręcz 30cm mogłaby sprawdzić się tu lepiej, ponieważ ciasto urosło mi wiele ponad tortownicę.

Następnie wykonujemy krem orzechowo-maślany.

Tutaj drobna uwaga: tort jest mocno czaso i pracochłonny, przez co zgodnie z zaleceniem autorki oryginalnego przepisu, podzieliłam robienie go na dwa etapy. Jednego dnia wieczorem upiekłam biszkopt oraz namoczyłam orzechy mlekiem, a następnego dnia rano zabrałam się za resztę pracy.

Potrzebujemy:

KREM ORZECHOWO MAŚLANY:

250g zmielonych orzechów włoskich
300g miękkiego masła
230g cukru pudru
250ml pełnego mleka

Orzechy jak już uprzednio powiedziałam, zalewamy na noc gorącym mlekiem. Rano miękkie masło i cukier puder ucieramy na puszystą masę (najszybciej oczywiście będzie mikserem), po czym stopniowo dodajemy orzechy z mlekiem.

Tort przekrawamy na 3 okręgi - w tym celu jak znalazł będzie sprytne manualne urządzenie z żyłką, które zrobi to precyzyjnie i bez bólu, którego niestety ja doświadczyłam wykonując ową czynność nożem, przez własne niedopatrzenie i sklerozę odnośnie lokalizacji żyłki w mojej kuchni.
Kiedy już przejdziemy przez mękę przekrawania ciasta na warstwy, zostawiamy na dnie tortownicy tylko jeden krążek, smarujemy go połową kremu orzechowego, przykrywamy kolejną warstwą ciasta, po czym chowamy tortownicę z zawartością oraz odłożony krem do lodówki.


Przechodzimy do kolejnej warstwy tortu: gruszkowego musu.

GRUSZKOWY MUS:

ok.5 sporych gruszek (niewiele ponad kilogram)
2/3 szklanki cukru
1/2 szklanki wody
torebka galaretki gruszkowej
półtora opakowania budyniu waniliowego (+1/2 szklanki wody)

Gruszki (pozbawione skórki, wypestkowane i pokrojone w piękną kostkę) razem z wodą i cukrem podgrzewam i gotuję do momentu, w którym owoce zaczną się rozpadać. Zdjąć wtedy masę z ognia, dodać do niej galaretkę, po czym z powrotem zagotować, i wlać do niej wcześniej rozmieszany w wodzie budyń waniliowy. Gotować jeszcze chwilę, po czym odstawić do wystygnięcia.

Kiedy masa wystygnie, wyłożyć ją na środkową warstwę tortu, i przykryć ostatnim krążkiem ciasta. Całość odstawiłam do lodówki na 4,5h, pod koniec leżakowania ciasta przygotowałam ostatnie dodatkowe produkty:

2 garści pokruszonych orzechów włoskich
3/4 gruszki pokrojonej w półplasterki
4 łyżeczki galaretki rozpuszczonej w 1/2 szklanki wody - schłodzonej do lekkiego zastygnięcia w lodówce
ok. łyżki wiórek czekoladowych

Wyjąć ciasto z lodówki, posmarować jego wierz i boki pozostałą częścią kremu (wyjęty z lodówki jest skostniały, trzeba było więc utrzeć go jeszcze przez parę minut), dookoła ciasta wycisnąć z rękawa cukierniczego niewielkie rozetki (która to sztuka średnio mi wyszła, ze względu na kawałki orzechów w kremie, które pomimo dokładnego zmielenia dały mi do wiwatu psując swoją obecnością wyciskane rozetki). Ułożyć na środku promieniście kawałki gruszki, posmarować je sokiem cytrynowym aby nie straciły koloru, zalać owoce galaretką. Na sam środek ciasta (i może boki przy rozetkach) wysypać wiórki czekoladowe i voila! Gotowe :)


Ciasto chłodziłam w lodówce dużo ponad 12h, przeżyło transport, i zdecydowanie było przepyszne, gorąco polecam ten przepis jesiennym i gruszkowym smakoszom :)


 Nie rezygnowałam ze skórek gruszkowych, wyglądały uroczo :)

 ...a na koniec uznanie dla męskiej pomysłowości, czyli mój Wojtuś i jego otwarta niechęć do 'stania przy tym blenderze i przyciskania non stop guzika żeby jakieś orzeszki zmielić'. Hit normalnie. :) Ale wspólna praca nad tortem bezcenna - dziękuję!


piątek, 25 października 2013

jesienne środowe rozrywki - grzybobranie i podgrzybek w śmietanie


Szczęśliwie niesłychanie się składa, że w tym roku do lasu naprawdę, ale to NAPRAWDĘ jest po co jechać. Pewna bliska mi osoba mawia, że w roku w którym są papierówki nie ma grzybów, a kiedy padnie na rok pełen grzybów, nie uraczymy papierówek. Do tych drugich nie jestem zbytnio przywiązana, natomiast jeśli chodzi o grzyby, to kompletnie inna sprawa. Wypady na grzybobrania z moją przyjaciółką Malwiną są moimi ulubionymi nie tylko dlatego, że wracam z pełnym koszykiem skarbów gotowych do suszenia, gotowania lub marynowania, ale również dlatego, że uwielbiam las. Żadną nowością nie będzie stwierdzenie, że mnie wycisza, uspokaja, itp. bo to wiadoma rzecz, natomiast to co naprawdę mnie tam przyciąga to odmienność od codzienności. Inne powietrze, inne otoczenie, inny klimat. Np. wiadomo, że w centrum Łodzi nie przebiegną niecałe 3 metry przede mną jelonki spłoszone przez wóz konny, ani nie zobaczę hasającego między paprociami dzika, lisiej nory raczej też nie znajdę. A w lesie owszem. Przez to parę godzin świat może w ogóle nie istnieć, a ja sobie mogę tak spacerować, i zakładać się w myślach sama ze sobą czy uda mi się dzisiaj znaleźć borowika, czy wrócę z samymi podgrzybkami. Zwykle przynajmniej jeden się trafia. :)

Ale z lasu w końcu trzeba wrócić, i wtedy sterta grzybowych wspaniałości staje się faktem. Oczywiście bardzo radosnym, ale po kilkugodzinnym marszu w lesie, różnie bywa z motywacją do obierania grzybów. Wtedy pojawia się Mama Kasia z milionem pomysłów na to 'co dzisiaj zrobić z grzybami'. A dzisiaj ja zdecydowałam - robię makaron z sosem grzybowym!

Czego potrzebujemy?

300-400g grzybów (u mnie podgrzybki)
średniej wielkości cebula
pół szklanki śmietany 18%
pół szklanki bulionu grzybowego
proszek grzybowy
łyżka masła
sól, pieprz

+ makaron 

Sposób przygotowania:

1. Grzyby obrać, pokroić i podgotować.
2. Cebulę pokroić w piórka i smażyć na maśle. Następnie odcedzone grzyby dodać do cebuli i dusić 5 minut. Następnie dodać do nich śmietanę oraz bulion, proszek grzybowy (u mnie ok. łyżki, można więcej, można mniej) oraz sól z pieprzem. Całość dusić aż do odparowania sosu do uzyskania pożądanej konsystencji.
3.Makaron ugotować al dente, podawać z sosem grzybowym.

Oprócz makaronu z grzybami, oczywiście wielką ich ilość ususzyłam, marynowałam, gotowałam i mroziłam. Znacie jeszcze inne sposoby przyrządzania grzybów? Czekam na propozycje :)



Takie między innymi piękności spotkałyśmy w lesie. Cudowny las, to i cudowne grzyby :) Zdjęcia autorstwa Malwiny P. :)

wtorek, 22 października 2013

sezon świąteczny czas zacząć - czyli koszyczki mince pies wolne od rodzynek


Tak, tak, wiem że do Bożego Narodzenia jeszcze kawałek, ale przecież istnieje tyle przepisów, na tyle rewelacyjnych świątecznych przysmaków, które przygotować trzeba dużo wcześniej, że postanowiłam podzielić się jednym z moich ulubionych, bardzo efektownych, pachnących, no i uwielbionych przez moją rodzinę (szczególnie Mamę, która już teraz, przy fazie produkcji nadzienia nie może się doczekać efektu końcowego) już teraz, może ktoś się skusi i zacznie przygotowania tego cuda?
Przepis pochodzi od jednej z moich ulubionych z najulubieńszych - Nigelli, tym razem 'Świątecznie'. Nieco go zmieniłam, ponieważ rodzynkom mówię zdecydowane - NIE, jest to wersja truskavkowa, czyli żurawinowa. Czyli bez rodzynek. :)

Na sam początek rzecz ważna: nadzienie do koszyczków zrobiłam już teraz, pod koniec października (dokładnie rzecz biorąc: przedwczoraj). Powód jest prosty - nadzienie przyrządzam ze świeżej, a nie mrożonej żurawiny, na którą to mogę liczyć tylko teraz. Nadzienie można przechowywać w lodówce do 10 dni, natomiast mrożone do 3 miesięcy, już po raz wtóry korzystam z opcji mrożenia.




Czego potrzebujemy?

Nadzienie mincemeat (na ok.40 ciasteczek):

300g świeżej lub mrożonej żurawiny
60ml czerwonego porto
75g cukru trzcinowego
30g suszonej żurawiny (przy czym - oryginalny przepis mówi o tym, że dodać trzeba jeszcze 150g rodzynek, które ja tutaj zastępuję suszoną żurawiną, więc w sumie w mojej wersji to 180g pysznej, suszonej żurawiny:) )
sok i otarta skórka z klementynki (tutaj znowu nastąpiła zmiana - wymieniłam klementynkę na małą pomarańczę)
łyżeczka cynamonu
łyżeczka imbiru
pół łyżeczki mielonych goździków
2 łyżki miodu
25ml rumu
kilka kropel ekstraktu migdałowego
łyżeczka ekstraktu waniliowego

Sposób przygotowania mincemeat:

1. Porto podgrzać na małym gazie, po czym dodać do niego cukier, po którego rozpuszczeniu dosypać świeżą żurawinę. 
2. Kiedy żurawina się rozpadnie i w garnuszku powstanie nam gładka masa, należy dodać do niej po kolei: sok i skórkę otartą z klementynki (lub pomarańczy), cynamon, imbir, goździki oraz na koniec suszoną żurawinę (w przepisie jest mowa o tym, żeby wrzucać ją w całości, mnie jednak podkusiło w tym roku żeby ją posiekać drobno, i w takiej postaci została dodana do reszty składników)
3. Kiedy nadzienie wchłonie płyn, garnuszek zdjąć z ognia, a następnie dodać do otrzymanej masy miód, ekstrakty waniliowy i migdałowy oraz rum. Pozostawić do wystygnięcia, a następnie - jak wyżej już wspomniałam - przetrzymywać w lodówce do 10 dni, bądź zamrażalniku do 3 miesięcy.

Kiedy już po 10 dniach albo 3 miesiącach, nadejdzie chwila, w której należy dokończyć dzieła, wykonujemy takie oto ciasto:

240g mąki pszennej
60g zimnego masła
60g margaryny
szczypta soli
sok z jednej pomarańczy (ja również dodałam otartą z niej skórkę)

1. Mąkę łączymy z masłem i margaryną (oczywiście świetnie nadaje się do tego popularna już siekaczka), następnie odstawiamy do lodówki.
2. Do lodówki odstawiamy również sok pomarańczowy zmieszany z małą ilością soli, aby się schłodził. Zarówno dla ciasta jak i dla soku, taki pobyt w lodówce ustalamy na jakąś godzinę.
3. Następnie wyjmujemy składniki z lodówki, mieszamy, i wkładamy do lodówki jeszcze na 20 minut.
4. Po wyjęciu z lodówki, wykrawamy z ciasta okręgi, którymi wykładamy formę do mini babeczek, nakładamy łyżeczkę nadzienia do każdego z wgłębień, po czym jeszcze zakrywamy gwiazdką wykrojoną z ciasta. Tak przygotowane 'koszyczki' pieczemy w temperaturze 200 stopni ok. 10-15 minut, aż zrobią się rumiane. Po wyjęciu czekamy aż wystygną, potem można posypać je cukrem pudrem.

Nie ukrywam, że jest to dość pracochłonny przepis, natomiast efekt jest zdecydowanie wart wysiłku. Do dzieła!


                                      
(Tak wyglądały mincepies w tamtym roku, na zdjęciu w towarzystwie innych świątecznych wypieków)